Pewnego pięknego dnia mój szef wracając z toalety podszedł do mnie z niepozorną miną i rzucił:
„Zrób listę rzeczy, którymi się zajmujesz.”
I w tym momencie w mojej głowie odpalił się alarm. Pierwsza myśl?
„Dziękuję Państwu, to był zaszczyt, moje biurko można już komuś podarować.”
No bo jak inaczej interpretować takie pytanie?
Chce sprawdzić, czy jestem potrzebny. A ja przecież robię wszystko, że nie ma kiedy taczki załadować: od gaszenia pożarów po rozdawanie uśmiechów jak hostessy na targach branżowych. Tylko czy to ma sens?
Lista prawd objawionych
Usiadłem, otworzyłem PowerPointa i zacząłem spisywać.
Po pięciu minutach miałem wrażenie, że opisuję obowiązki trzech osób, jednego strażaka i jednego psychoterapeuty.
Po dziesięciu minutach byłem już pewien, że to nie jest lista zadań.
To był raport z własnego zagubienia.
Wnioski przyszły same, szybkie i bezlitosne:
Jednym słowem: manager, który robi wszystko, ale nic strategicznego.
Prezes patrzy na moją listę i…
…ma dokładnie te same przemyślenia co ja.
A ja siedzę i udaję zaskoczonego.
(Jeśli doczytałaś/eś do tego momentu to powtórzę, że zdałem sobie wtedy sprawę, że manager ze mnie słaby i kompletnie nieprzygotowany do roli. Jednak ta rozmowa to jeden z punktów zwrotnych w mojej karierze i jestem za nią wdzięczny.
Można zadać pytanie, jak w takim razie do cholery zostałeś managerem?
Może przez to, że: nie odmawiałem zadań, mogłem pracować po 14h. Potrafiłem w jednym dniu przeszkolić z nowego standardu pierwszą, drugą i trzecią zmianę (o 6, 14 i 22 😉). Jak nie wiedziałem to drążyłem, aż znalazłem sposób. Jak trzeba było przejść audit klienta, to przechodziliśmy itd. Ta wytrwałość pozwoliła mi objąć kilka etatów na raz, niestety z jedną pensją. Łączyłem kierownika jakości, pełnomocnika ISO, leanowca, odpowiedzialnego za dotacje, a na koniec jeszcze za wnioski patentowe).
Dokończenie akapitu jest w ramach anegdoty.
Wtedy pojawiło się coś, co mnie naprawdę zbiło z tropu: Moja lista została zestawiona z listą kolegi z UR, która była podana jako wzór.
A tam pięknie:
- usunąłem pierdyliard awarii (żadnej nie zapobiegłem),
- uruchomiłem maszynę, która stanęła, bo ktoś wcisnął STOP zamiast START,
- wymieniłem żarówkę, żeby nie trzeba było robić produkcji po ciemku itd.
Więc jak ja, marny jakościowiec, którego zespół „tylko sprawdza wyrób”, miałbym się porównać z taką poważną, heroiczną, listą?
To jest tak, jakby porównywać:
Wracając do tematu.
Tamta sytuacja była jak zimny prysznic: nieprzyjemny, ale odświeżający.
Oto moje wnioski, w wersji szczerej do bólu:
1. Lista zadań nie kłamie
Świetna metoda, żeby zobaczyć, ile robisz… i jak mało z tego ma sens.
2. Delegowanie to nie opcja tylko obowiązek
Jeśli wszystko robisz sam, to jesteś jednocześnie wąskim gardłem, hamulcem ręcznym i własnym sabotażystą.
3. Jak nie określisz swojej wartości, inni zrobią to za ciebie
I mogą to zrobić tak trafnie, jak porównanie liczby niezgodnych palet do ilości usuniętych awarii.
4. Priorytety trzeba ustawiać, bo inaczej ustawią się same
A jak się ustawiają same, to zwykle w kolejce wyprzedzają cię cudze problemy.
Ta niewinna prośba nie była końcem mojego świata. Była za to końcem mojego złudzenia, że robiąc wszystko naraz robię dobrą robotę.
Dlatego polecam:
Usiądź, spisz swoje zadania i zobacz, gdzie robisz z siebie bohatera, a gdzie najsłabsze ogniwo.
Potem weź głęboki oddech i zacznij to porządkować.
Zobaczysz, jak szybko pojawi się więcej przestrzeni na rozwój, na strategię, a może nawet na kawę wypitą na siedząco.
Scena po napisach
Członkini mojego zespołu podeszła do mnie i mówi:
„A może ja zacznę mierzyć, ile czasu zajmują mi konkretne czynności? Zobaczymy, gdzie tracę czas i co można zoptymalizować.”
W tym momencie pomyślałem dwie rzeczy:
Ile osób zrobi coś takiego?
Zrobiła to, bo chciała lepiej pracować i pokazać, że jest gotowa do nowych wyzwań.
To jeden z tych momentów, które pokazują, że może nawet jestem na dobrej drodze. Bo prawdziwa wartość szefa to nie to, że robi milion rzeczy.
Tylko to, że ma ludzi, którzy chcą się przy nim rozwijać.
kontakt@szefprodukcji.pl
+48 661 098 407